czwartek, 20 sierpnia 2009

Przemyśl - Białystok, część III: Hrubieszów - Okuninka

Nic Wam nie mówi nazwa miejscowości w tytule? Nic nie szkodzi... Jeszcze niedawno mi też zupełnie nic nie mówiła, a teraz uwielbiam to miejsce! Ale po kolei:)

Trzeci dzień ostrej jazdy rozpoczęliśmy, a jakżeby inaczej, mszą świętą, krórej jedną z intencji była nasza szczęśliwa podróż! W nocy przeszła nad Hrubieszowem burza, a ranek przywitał nas piękny:).

Pierwszy punkt dzisiejszego programu to Zosin i najdalej wysunięte na wschód miejsce Polski. Przejście sympatyczne, bo beztirowe, ale nie mieliśmy ze sobą paszportów, więc zrobiliśmy sobie tylko pamiątkowe zdjęcie i nie schodziliśmy nad samą rzekę.

Ruszyliśmy dalej trasą przy samiutkiej granicy, pustymi niemal drogami, przez malutkie wsie, wśród tysięcy motyli i setek bocianów:) Otaczała nas intrygująca nadbużańska przyroda, złote od dojrzewającego zboża pola i pociągające swym chłodem lasy (bo upał był prawie nieznośny). Jechaliśmy przez Horodło, Dubienkę, Dorohusk, Wolę Uhruską oraz Sobibór, a dokładnie przez miejsce, które na naszej mapie widnieje jako Nadleśnictwo Sobibór, a tak własciwie jest chyba kolonią Sobiboru w gęstych lasach. Nie będę się rozpisywać tutaj na temat historii obozu, bo wszyscy wiedzą o co chodzi... Dla mnie najważniejsze jest to, że było to miejsce, które zrobiło na mnie, na nas chyba największe wrażenie w trakcie całej wyprawy (no, Okuninka też dała radę, ale inaczej...). Pora była już późna, mieliśmy wtedy sporo do przejechania i do Sobiboru dojeżdżaliśmy po 19. Droga wiodła kilka kilometrów przez las, piękny las, w którym, jeśliby dobrze się wpatrzeć, można było dostrzec uciekające przez Przeznaczeniem, skradające się Postacie... Ten las... Ze wszystkich stron... Miejsce, w którym teraz znajduje się muzeum, jest naprawdę rozległe, kolejne pomniki umieszczone są w sporej od siebie odległości. Potęguje to poczucie niezwykłej pustki (także przez to, że nie było tam w ogóle ludzi zwiedzających), osamotnienia, ale i grozy... Paradoksalnie wszystko skąpane w ciepłych promieniach zachodzącego, lipcowego słońca oraz w bujnej zieleni...





Musieliśmy zdążyć przed zmrokiem, aby znaleźć nocleg, więc pognaliśmy dalej. Do Okuninki, o której nie wiedzieliśmy nic więcej, ponad to, że jest tam kemping nad jeziorem, mieliśmy około 10 km. Pędzilismy co sił w nogach, a gdy dotarliśmy na miejsce dosłownie odjęło nam mowę! Ta maleńka na mapie wioska okazała się być fantastycznym ośrodkiem wypoczynkowym dla mieszkańców Lubelskiego i otaczających go województw, leżącym nad przeczystym Jeziorem Białym. Tłumy ludzi spacerujących po deptaku (jak nad morzem), kąpiących się (wieczorem woda jest najcieplejsza:), bawiących się i oczywiście pijących... Po ciężkim dniu poczuliśmy się nagle, jakbyśmy trafili do raju:). Spędziliśmy tam wspaniały wieczór i poranek, na (naprawdę tanim) polu namiotowym U Ziuty. Rano ruszyliśmy do Włodawy, ale to jest już historia na zupełnie inną opowieść...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz