wtorek, 15 września 2009

Przemyśl - Białystok, część V: Terespol - Białowieża

Piko szęśliwie powrócił z dalekich podróży, więc nareszcie mam w domu nie tylko męża, ale i komputer:), więc piszę dalej:). W czasie tej przerwy w postach pojawił się pewien artykół w POLITYCE, w którym opisana jest bardzo podobna do naszej trasa wschodnią częścią Polski. I co najważniejsze - w tym tekście plotka, któą usłyszeliśmy w czasie podróży, nabrała znamion realnych planów! Do 2012 roku trasą Mazury - Bieszczady będzie można przejechać piękną ścieżką rowerową, zaopatrzoną w bazy noclegowe i inne atrakcje niezbędne turyście. Odsyłam zatem do 35 numeru z 29 sierpnia.



Piąty dzień naszej podróży to zdecydowanie najdłuższy odcinek trasy. Przejechaliśmy bowiem z Terespola do Białowieży ponad 140 km! Po drodze jednak zobaczyliśmy to, co w Polsce najpiękniejsze, to co ja najbardziej kocham - spokojną wieś, w której życie toczy się może i na uboczu "wielkiego świata", ale gdzie ludzie mają jeszcze coś takiego jak czas oraz otwartość i ufność. Wiele jest takich miejsc w Polsce, to fakt, ale leżące na granicy polsko-białoruskiej wsie, otoczone lasami i polami, są naprawdę bezkonkurencyjne! Mogłabym tam zamieszkać, gdyby tylko były tam nasze góry...


Tego pięknego dnia przejechaliśmy przez Pratulin (unici), Janów Podlaski (araby), Bug (przeprawa promem) i kilka innych, bardzo "wschodnich" miejscowości, gdzie szybciej znajdziecie cerkiew niż kościół. Wiele miejsc ominęliśmy, ponieważ musieliśmy zdążyć do Hajnówki przed nocą (tam pierwotnie mieliśmy spędzić noc i dopiero rano pędzić do żubrów, ale niestety nie znaleźliśmy tam żadnego noclegu na naszą miarę), ale za to zasuwając jak szaleni 17 km przez Puszczę Białowieską do serca puszczy, przeżyliśmy naprawdę niesamowite chwile.
Nikt mi nie powie, że jest jakiś lepszy sposób podróżowania niż rower. Wszędzie dojedzie, prawie się nie psuje i daje niesamowitą możliwość wczucia się w miejsce, do którego się przybywa. Tak było właśnie tym razem: po zdecydowanie wykańczającej trasie, po dniu, który wydawał się nie mieć końca, dotarliśmy do magicznego miejsca, spokojnego, gościnnego, w samym centrum puszczy, ale zdala od przyjezdnych na weekend Warszawiaków. Jesteś w starym lesie i on daje ci siłę i poczucie bezpieczeństwa, uspokaja cię. Śpisz, a w okół czas stoi w miejscu i tylko ludzie mogą przypomnieć ci, że raju na ziemi już dawno nie ma... Chociaż, zawsze warto go szukać:).






Z Białowieżą już zawsze będziemy wiązać najmilsze wspomnienia, bo tam, wśród tłumów turystów, którzy przyjechali zobaczyć żubry, spotkaliśmy Rafała, chłopaka z Jordanowa, z którym spędziliśmy naprawdę niesamowity czas. I że istotne pytanie: czy naprawdę nie można zaleźć igły w stogu siana??? To właśnie jemu chciałabym dedykować ten post:) z życzeniem rychłego spotkania:). I powodzenia:)

1 komentarz:

  1. Madziu, czytam z zaciekawieniem i zazdrością o Waszej wyprawie :)

    OdpowiedzUsuń